Jak pies i kot otwierają nas na ludzi
Zwierzęta mają wpływ na nasze życie towarzyskie, rozwijając je skutecznie i często ku naszemu zdumieniu. Sprawisz sobie psa, kota, chomika, tchórzofretkę czy świnkę morską, potem rzucisz od niechcenia informację o tym w pracy czy podczas rozmowy telefonicznej z ciocią, nawet taką zza oceanu - i się zaczyna…
Piski, zachwyty i pełen
entuzjazmu dialog, w którym pojawiają się osobiste wspomnienia, rozmowy na temat własnych pupili: tych z dawnych latach dziecięcych i tych współczesnych.
Bo o zwierzętach, jak i o dzieciach, można mówić godzinami.
Kontakty międzyludzkie rozwijają się także poza sferą werbalną.
Oto wspólne spacery z sąsiadami i znajomymi – bo oni też mają psy - podczas których wystarczy
pomilczeć, powentylować sobie płuca oraz rozruszać kości i
mięśnie. Ba, nawet z "panem władzą" trzeba było się kiedyś zapoznać, gdy miał
obowiązek wyjaśnić, czemu to Caryca na
spacerze po polach chciała koniecznie dogonić pewną panią na rowerze :-(.
Albo: zdarzą się odwiedziny w sąsiedzkim… garażu. Odkąd mamy kota Łatka
(coraz częściej zwanego Łajzą), już dwa razy zaglądaliśmy do „blaszaka” sąsiada
z naprzeciwka, gdzie nasz kot upodobał
sobie ucinać drzemki, sen miał przy tym tak mocny, że nie zauważył, że
właściciel jego tymczasowej sypialni postanowił blaszak zamknąć na kłódkę. Potem, w środku nocy,
wszystkich (najpierw nas, gdy szukaliśmy po polach Łajzy; a potem sąsiadów, gdy
do nich stukaliśmy) stawiało na nogi rozdzierające serce miauczenie: „Wypuście
mnie! Jestem wyspany, ale głodny i chcę do miski!”. Więc gdy widzimy u
sąsiadów otwarty blaszak, to staramy się Łatka przytrzymać w domu, z mizernym
niestety efektem.
U przesympatycznej sąsiadki po przekątnej Łatek upodobał sobie
natomiast kuchnię, a szczególnie ponoć przestrzeń za kredensem. Rzadko wcześniej
rozmawiałyśmy z sąsiadką a teraz jest więcej okazji ku temu: – On taki chudy… -
powiedziała kiedyś sąsiadka. Więc gdy Łatek wraca do domu zamaszyście oblizując
wąsy, zastanawiam się, czy przypadkiem nie był po sąsiedzku w kuchni.
To jeszcze nic! Właścicielka pewnej czarnej kotki dopiero od
sprzedawczyni osiedlowego sklepu dowiedziała się, że obie panie (właścicielka
kotki oraz sprzedawczyni) są sąsiadkami, zaś kotka bez pardonu wchodzi do domu sprzedawczyni,
raz nawet pozwoliła sobie dokładnie wylizać stojącą obok palnika patelnię, na
której wcześniej usmażono kotlety. Głupia sytuacja: Nie znasz praktycznie kobiety,
a teraz dowiadujesz się, że mieszkacie przy jednej ulicy, a na dodatek twoja
kicia buszuje między jej garnkami… Na szczęście
nowopoznana sąsiadka okazała się tolerancyjna, dzięki czemu między paniami zawiązała się długoletnia znajomość.
Znam też takich, co podrywają „na psa”(Chciałbym być pani
pieskiem, chodziłbym potulnie przy nodze) albo „na kota” (Też bym pomruczał).
Ale to już zupełnie inna bajka.
Komentarze
Prześlij komentarz