Koci katar. Nie lekceważcie tej choroby!

Kociak, który czekał u weterynarza i miał się stać członkiem naszej rodziny, był zwierzęciem "po przejściach". Jakoś dwa tygodnie wcześniej przywieźli go do gabinetu strażnicy miejscy. Zwierzę z interwencji: obraz nędzy i rozpaczy.

Mały, popiskujący, zasmarkany, zakichany, zaropiały z zainfekowanymi także świerzbem uszami. Bez mamy, bez rodzeństwa. Był na świecie ledwo miesiąc-dwa,  a już musiał walczyć o życie. Koci katar to choroba o trywialnej nazwie, jednak w skutkach dramatyczna i nieustępliwa. Wiem coś o tym, bo choć odebraliśmy kociaka od weterynarza wyleczonego, to jeszcze dwa razy, przed terminami kolejnych dawek szczepionki, nagle objawiał się nam z łzawiącym i zaklejonym okiem. I trzeba było znów kuracji… Bo koci wyleczony katar lubi „wejść w geny” zwierzęcia, uaktywniać się przy stresie (np. nowy dom), osłabieniu, silnym przeżyciu.
Koci katar, czyli wirusowe zakażenie górnych dróg oddechowych kotów jest groźną chorobą.
Ta choroba nie ustępuje sama z siebie, za to drąży organizm prowadząc do poważnych konsekwencji ze śmiercią włącznie. Koci katar wywołują dwa różne wirusy, jednak oba są zjadliwe i niebezpieczne. Kot najpierw kicha, kaszle, traci apetyt, ma owrzodzenia na pysku, w jamie ustnej, uszach… Wreszcie choroba atakuje oczy, rogówkę, dosłownie „wyżera” gałki oczne. To, co na zdjęciach pokazał jeden z weterynarzy, który podjął się leczenia kociaków z bardzo zaawansowanym kocim katarem, można opisać właśnie jako „wyżarcie” przez chorobę gałek ocznych. Do tego stopnia, że lekarz musiał usuwać (!) oczy kociakowi. Nie chciał malucha usypiać, więc pozostało mu ratować jego życie poprzez operacyjne usunięcie zżartych chorobą gałek ocznych https://www.facebook.com/eden.bielska/photos/rpp.840666355979241/1832630126782854/?type=3&theater. Potem szukał właścicieli dla leczonych kociaków, to musieli być ludzie niezwykli, którzy zdecydują się na opiekę ociemniałym maleństwem. Może ktoś powiedzieć: Lepiej było uśpić…
To zdjęcie pokazuje już bardzo zaawansowany etap choroby. Oka nie można uratować.
Nie osądzam. Jednak skoro mowa o tym, „co lepiej robić” – to najlepiej zaszczepić kociaka, właśnie przeciwko chorobom takim jak "koci katar". Na wsi i w miastach często dominuje filozofia: Kot sam sobą się zaopiekuje. Kot ma łowić myszy, aby te nie „rządziły” w komórkach i na stryszkach, i zwykle kot to robi, wywiązuje się z zadania. Poza tym kot ma sobie dać radę sam, bo przecież słynie ze swej niezależności. Ot - ludzka logika, wygoda i samousprawiedliwienie. 
Jeśli jednak człowiek zdecyduje się na przygarnięcie kota  winien być odpowiedzialny i zaszczepić podopiecznego. Warto wiedzieć, że schroniska zwykle wydają ludziom do adopcji koty po pierwszej dawce szczepienia, są też stowarzyszenia i fundacje, które  pomagają osobom ubogim w sfinansowaniu szczepień. W sumie seria trzech szczepień kosztuje od 100  zł. Potem ma się spokój na rok. Także finansowy. Bo leczenie z kociego kataru, kiedy to trzeba podawać pacjentowi antybiotyki, zakraplać oczy, serwować witaminy i specyfiki wzmacniające odporność to wydatek nawet kilkuset złotych; o poświęconym czasie i kosztach na dojazdy nie wspomnę.
Można się też chorego kociaka pozbyć, porzucić, podrzucić, wywieść.
Tylko czy tak robi CZŁOWIEK? Czy to LUDZKIE?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Weryfikacja na właściciela kota? Nie przeszliśmy jej!

Urodziny Carycy. Kto inny kocha tak całe życie?

Kot w butach to bajka! A pies?